|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aprilynne
Administrator
Dołączył: 17 Sie 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Avalon Płeć:
|
Wysłany: Sob 14:15, 21 Sie 2010 Temat postu: Pierwsze rozdziały! |
|
|
Jakiś miesiąc temu przetłumaczyłam pierwszy rozdział 'Magii Avalonu' Moźe będę tu wstawiać po kawałku, nie wiem na razie jak widać nie ma dla kogo ;//
1 rozdział str. 1,2 / 11
1
Laurel stanęła przed kabiną, skanowanie linii drzewa ograniczało jej gardło w pośpiechu nerwów. On był tam, gdzieś, obserwując ją. Fakt że go nie widzi jeszcze nic nie znaczył.
To nie było tak, że Laurel nie chciała się z nim zobaczyć. Czasami chciała nawet za bardzo. Jednak angażowanie się z Tamanim było ryzykowne. Jeden krok za daleko i nigdy nie pozwoliłby jej odejść. Wybrała więc pobyt z Dawidem, nadal sądziła że to był słuszny wybór. Jednak to nie uczyniło sprawy łatwiejszej.
Obiecała Tamianiemu że pójdzie go zobaczyć gdy odbierze swoje prawo jazdy. Nie umówiła się na konkretny termin, ale powiedziała mu że w maju. Był już prawie koniec czerwca. Musiał się domyślić, że go unika. Lecz jest tu teraz i czeka na spotkanie z nim, jednak Laurel nie była w stanie powiedzieć czy się cieszy czy boi. Mieszane uczucia złożyły się w coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie czuła, i nie była pewna czy chce doznać tego ponownie.
Laurel przyłapała się na ściskaniu małego pierścionka, który Tamani dał jej z zeszłym roku, nosiła go na cienkim łańcuszku na szyi. Dzięki pierścionkowi miała myśleć o nim zawsze, również przez te ostatnie sześć miesięcy. „Próbowałam” przyznała sobie, ale bez powodzenia. Zmusiła się do uwolnienia swojego palca z uścisku małego pierścionka, i starała się opuści ręce tak, aby wyglądały naturalnie. Pewnym krokiem pomaszerowała w kierunku lasu.
W cieniu gałęzi ujrzała pasmo zieleni i czerni wychylone w dół z drzewa, po czym wyłoniła się z zarośli znajoma sylwetka. Laurel krzyknęła z przerażenie, jednak później zrobiło jej się przyjemnie.
- Tęskniłaś za mną? – spytał Tamani z tym samym magicznym pół uśmiechem który tak oczarował Laurel, gdy rok wcześniej pierwszy raz go ujrzała.
Nagle te sześć miesięcy przestało mieć dla niej znaczenie. Tylko jego widok, jego bliskość przy której topniał każdy lęk, a każda myśl została rozwiązana. Laurel owinęła wokół niego ręce i ścisnęła tak mocno, jak tylko mogła. Już nigdy nie chciała puścić.
- Założę że tak. – westchnął Tamani z jękiem.
Zmusiła się puścić i odsunąć. To było jak próba odwrócenia frontu rzeki. Ale po kilku sekundach w milczeniu zrobiła krok w tył napawając się jego widokiem. Tymi samymi długimi czarnymi włosami, szybkim uśmiechem i hipnotyzującymi zielonymi oczami, co poprzednio. Chmura nieporadności zstąpiła i Laurel wpiła wzrok w swoje buty, zmieszała się i straciła pewność, co powiedzieć dalej.
- Spodziewałem się ciebie wcześniej. – Powiedział w końcu Tamani.
Czuła się śmiesznie, że teraz jest tutaj z nim, że się bała. Laurel mogła się jeszcze wycofać, czuła zimno i strach w brzuchu za każdym razem gdy musiała mu powiedzieć:
- Przykro mi.
- Dlaczego nie przyszłaś?
- Bałam się. – odparła szczerze
- O mnie? – zapytał Tamani z uśmiechem.
- Coś w tym rodzaju.
- Dlaczego?
Wzięła głęboki oddech. Zasłużył sobie na prawdę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aprilynne dnia Sob 14:18, 21 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kamila012
Dołączył: 23 Sie 2010
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pon 19:45, 23 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Sądzę, że druga część powieści bedzię tak wspaniała jak pierwsza...trochę napięcia,strachu,zazdrości,miłości i zakochania a Laurel będzie się zmieniała z każdą częścią...pozdrawiam autorkę tego forum i mam nadzieje, że się wkrótce zobaczymy A.B.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kamila012 dnia Wto 21:06, 24 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Clary93
Dołączył: 24 Sie 2010
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Wto 2:18, 24 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Ja widziałam ten rozdział chyba u ciebie na chomiku - i chętnie go przeczytam, ale dopiero, jak będzie w całości Bo tam na chomiku nie mogłam otworzyć pliku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aprilynne
Administrator
Dołączył: 17 Sie 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Avalon Płeć:
|
Wysłany: Wto 14:28, 24 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Kamila, dziękuję, też mam taką nadzieję.
Kolejna część:
- To byłoby zbyt proste, być tu z wami. Nie mam zaufania do siebie.
Tamani się uśmiechnął.
- Myślę że nie był bym za to zbyt obrażony.
Laurel przewróciła oczami. Jej długa nieobecność jak widać nie zwilżyła jego brawury.
- Wszystko w porządku?
- W najlepszym.
Zawahał się.
- Jak tam u twoich przyjaciół?
- Moich przyjaciół – zapytała Laurel – Mógłbyś mówić trochę jaśniej ?
Laurel nieświadomie dotknęła srebrnej bransolety na swoim nadgarstku. Tamani przeciągnął oczy po jej ruchu, po czym kopnął w ziemię.
- Jak Dawid? – zapytał wreszcie.
- Jest wspaniały.
- Czy wy dwoje… - zaczął pytanie.
- Czy jesteśmy razem?
- Tak, właśnie. – Tamani spojrzał ponownie na skomplikowaną srebrną bransoletę. Frustracja zachmurzyła jego funkcje, przekształcając rzut oka na odbicie, ale rozwiał je szybko z uśmiechem.
Bransoletka to prezent od Dawida. Dał jej ją przed Świętami Bożego narodzenia, kiedy to oficjalnie stali się parą. Była to srebrna winorośl z drobnymi kwiatkami kwitnącymi wokół malutkich kryształów. Nosiła ją każdego dnia. Nie mogła też zdjąć pierścionka od Tamaniego, za każdym razem gdy dotykała małego wisiorka, odruchowo myślała właśnie o nim. Nadal coś do niego czuła. Była rozdarta i nie pewna uczuć, gdy jej myśli błądziły w tym kierunku. Uczucia te były wystarczająco mocne by wzbudzić w niej poczucie winy.
Dawida mogła zawsze o wszystko zapytać jako jej chłopaka. Wszystko z wyjątkiem tego czego nie było i nigdy nie mogło mieć miejsca. Ale Tamani nie może być tym samym dla niej co Dawid.
- Tak, jesteśmy. – odpowiedziała w końcu.
Tamani milczał.
- Potrzebuję go, Tam. – Jej głos brzmiał miękko, ale nie przepraszająco. Nie mogła, i nie chciała go przepraszać za wybór Dawida. – Mówiłam ci wcześniej jak to było.
- Pewnie. – Opuścił ręce. – Ale tutaj go nie ma.
- Wiesz że nie mogłabym z tym żyć. – Zmusiła się do powiedzenia. Ale to było prawie szeptem.
- Będę musiał to po prostu zaakceptować, prawda? – westchnął Tamani.
- Jeśli naprawdę chcesz być blisko mnie.
Objął ją ramieniem, tym razem przyjaźnie.
- I nigdy nie mógłbym być nim dla ciebie.
Położyła ręce na jego ramiona i go uściskała.
- Za co to?
- Po prostu, za to że jesteś.
- Cóż, na pewno tego nie odrzucę. – Powiedział. Jego ton był przypadkowy. Przytulił ją mocno, niemal rozpaczliwie. Zanim zdążyła go odciągnąć, jego ramię opadło. Wskazał ścieżkę – Chodźmy Laurel. – odrzekł Tamani – W ten sposób.
Usta Laurel wydały się suche. To był czas.
Przesuwając rękę do kieszeni Laurel wyczuła wytłoczyny na karcie, zapewne po raz setny. Karta ukazała się na jej poduszce pewnego ranka jeszcze na początku maja. Zamknięta w wosku i obwiązana srebrną wstążką. Wiadomość była krótka, trzy krótkie linię, ale zmieniły wszystko.
Ze względu na zdecydowanie niewystarczający charakter bieżącej edukacji, jesteś wezwana do Akademii Avalon. Zgłoś się do bramy rankiem, pierwszego dnia lata. Wasza obecność będzie wymagana do ośmiu tygodni.
Jej mama nie była z tego zbyt zadowolona. Ostatnio nie była zadowolona z niczego z udziałem wróżek. Jednak wiadomość że jej córka jest wróżką przyjęła nadzwyczaj spokojnie. Jej rodzice zawsze wyczuwali cos innego w ich adoptowanej córce. Prawdą rzeczywiście okazało się to że jest odmieńcem, wróżki pozostawiły ją pod ich opieką, aby w przyszłości odziedziczyła cenną ziemię, przyjęła ją z niezwykłą łatwością, przynajmniej na początku. Jej ojciec postawy nie zmienił, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy jej mama stała się bardzie uczulona na fakt że jej córka nie jest człowiekiem. Nie chciała o tym mówić, a nawet o tym słyszeć, a co mogło jej do głowy przyjść gdy jej córka w zeszłym miesiącu dostała to zaproszenie. Właściwie raczej wezwanie. Po długiej argumentacji Laurel, jej mama w końcu zgodziła się pozwolić jej odejść.
Laurel cieszyła się że zapomniała powiedzieć im o trollach, wtedy jej mama na pewno nie pozwoliłaby jej iść, jednak sama miała wątpliwości.
- Jesteś gotowa? – Naciskał Tamani.
- Gotowa? – Laurel nie była pewna, czy kiedykolwiek była bardziej gotowa … lub mniej.
Cicho szła przez las, drzewa filtrowały promienie. Trasą były praktycznie wszystkie ścieżki, ale Laurel wiedziała gdzie one prowadzą, i którą powinna iść. Zmierzali do małego, sękatego drzewa, jednego z unikalnych gatunków w tym lesie. Jednak ono różniło się od reszty. Chociaż spędziła w tym lesie prawie dwanaście lat swojego życia i bardzo często podróżowała po różnych krajach, to drzewo widziała tylko jeden raz w życiu. Było to tuż po walce z Trollami, przyniosła tu rannego i nieprzytomnego Tamaniego. Wtedy ostatni raz była świadkiem przemiany drzewa, teraz miała sama przejść przez bramę i dowiedzie się co jest poza nią.
Dzisiaj ona sama zobaczy Avalon.
Gdy weszli głębiej w las, inne wróżki zaczęły iść za nimi, Laurel wygięła szyję i spojrzała na nie. Nie była pewna czy kiedykolwiek przyzwyczai się do tych pięknych, cichych strażników, którzy nigdy nie rozmawiali z nią i rzadko zaglądali w jej oczy. Były tam zawsze, nawet gdy nie mogła ich zobaczyć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Clary93
Dołączył: 24 Sie 2010
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Wto 21:25, 24 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Dodaj cały rozdział pierwszy - proooszę Bo wtedy przeczytam i się wypowiem. A tego krótkiego kawałka wolę nie czytać, bo wtedy tylko ciekawość mnie będzie zżerała
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aprilynne
Administrator
Dołączył: 17 Sie 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Avalon Płeć:
|
Wysłany: Śro 0:20, 25 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Clary, a jak myślisz dlaczego dodaje tylko po kawałku?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aprilynne dnia Śro 1:38, 25 Sie 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Clary93
Dołączył: 24 Sie 2010
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Śro 1:20, 25 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Po to, żeby nas ciekawość zżerała? xD To nie fair - bo na razie po prostu nie czytam, bo wolę rzadko, a jeden dłuuuugi rozdział, niż kilkanaście linijek w krótkich odstępach
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aprilynne
Administrator
Dołączył: 17 Sie 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Avalon Płeć:
|
Wysłany: Śro 23:46, 25 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
no, na prośbę Clary, reszta pierwszego rozdziału:
Zastanawiała się chwilę, ile z nich obserwowało ją gdy była malutka, ta myśl ją przerażała i zawstydzała. Rodzice oglądający jej wybryki to jedno, nieznajomi wartownicy to zupełnie coś innego. Przełknęła ślinę, koncentrując się na drodze, starała się myśleć o czymś innym.
Wkrótce przybyli, wyłonili się spomiędzy sekwoi, tworząc ochronne grono wokół starodawnego skręconego drzewa. Straże wróżek stworzyły półokrąg, po gwałtownym geście Shara – przywódcy strażników. Tamani uwolnił swoją rękę z uścisku Laurel, by do nich dołączyć. Stojąc, otoczona kilkunastoma strażnikami, Laurel chwyciła zwisający pasek z jej plecaka. Jej oddech przyśpieszył, każdy wartownik położył jedną rękę na korze drzewa, tam gdzie jego gruby pień rozdzielał się na dwa szerokie konary. Drzewo zaczęło drgać w jasnym świetle, gromadzącym się wokół gałęzi.
Laurel zdecydowała trzymać oczy otwarte, tym razem do ukończenia całej transformacji. Ale nawet gdy tylko zerknęła, na oślepiający blask, powieki zmusiły ją do zamknięcia się. Kiedy je ponownie otworzyła, drzewo było już przekształcone w wysoką bramę, złote paski, sznurowane winoroślami usianymi fioletowymi kwiatami. Laurel spojrzała na dwa mocne stanowiska, zakotwiczone w nasłonecznionej leśnej ziemi. Wypuściła oddech, nie zdawała sobie sprawy że ponownie trzyma tę bramę, tak bardzo wychyloną na zewnątrz.
Ciepło biło od bramy, nawet z dziesięciu metrów Laurel poczuła bijący od niej zapach aromatycznego życia i wzrostu, który poznała w dniach spędzonych na ogrodnictwie z jej mamą. Ale to było silniejsze, czysty zapach butelkowanego światła słonecznego w lecie. Poczuła że nogi odruchowo ruszyły do wejścia, już prawie przeszła magiczny próg, gdy coś szarpnęło ją za ramię. Laurel oderwała oczy od bramy i przeraziła się, Tamani wyszedł z formacji i delikatnie owinął siebie jej ręką. Dotknięcie go podpowiedziało jej by spojrzała wstecz gdy przejdzie już przez bramę.
Jamisona, starą zimową wróżkę, poznała jesienią ubiegłego roku. Podniósł jej wolną rękę i położył na swoim ramieniu, jak pewien dżentelmen w filmie Regency. Uśmiechnął się serdecznie do dobitego Tamaniego.
- Dziękuję za przyprowadzenie Laurel, Tam. Zaopiekujemy się nią tutaj.
Ręka Tamaniego nie puściła jej natychmiast.
- Przyjdę cię zobaczy w przyszłym tygodniu. – Powiedział cicho, ale nie szeptem.
Troje z nich stanęło przy nich na kilka sekund, zamrażając czas. Potem Jamison pochylił się i skinął głową w kierunku Tamaniego. Tamani powtórzył jego czynność, i zajął miejsce w półkole.
Laurel czuła na sobie jego wzrok, ale jej twarz była już zwrócona w kierunku jasnego światła podający ze złotej bramy. Siła przyciągania Avalonu była zbyt silna zatrzyma w oddali nawet najwytrwalszych. Czuła ostry żal że musi tak szybko opuścić Tamaniego. Pocieszał ją tylko fakt że niedługo znów przyjdzie jej go zobaczyć
Jamison odsunął się od złotej bramy i kiwnął w kierunku Laurel, uwalniając jej rękę leżącą na jego ramieniu.
- Witamy powrotem, Laurel. – powiedział cicho, ale radośnie.
Laurel złapał oddech w gardle, zrobiła krok naprzód i przekroczyła próg bramy. Jej nogi wkroczyły do Avalonu po raz pierwszy. Tak naprawdę nie po raz pierwszy, przypomniała obie. To stąd pochodzę.
Przez chwilę, nic nie widziała, potem ujrzała liście na ogromnym, sterczącym dębie, ciemność sypkiej ziemi u jej stóp i szmaragdową trawę. Jamison przeprowadził ją pod baldachimem liści, gdy nagle Laurel poczuła ciepło promieni słonecznych otulających jej twarz, sprawiając że zaczęła migotać.
Zostali w otoczonym murem parku. Trasa bogatych, czarna ziemia owijająca tętniącą życiem zieleń, spotykającą się z kamiennym murem. Laurel nigdy nie widziała tak wysokiego muru, coś takiego musiało mieć naprawdę wiele lat. Ogród był usiany drzewami i długimi podkradającymi się winoroślami, oplatającymi ich pnie i gałęzie. Zobaczyła kwiaty winorośli, które jednak były szczelnie zamknięte przed ciepłem dnia. Odwróciła się i spojrzała na bramę. Była już zamknięta, a jej złote paski widziała już tylko ciemność.
Brama była w środku parku, nie podłączona do niczego, otoczona jedynie przez około dwudziestu strażników, same kobiety. Laurel pochyliła głowę. Dostrzegła coś. Zrobiła krok naprzód, spojrzała na szerokie ostrze włóczni, końcówka zdawała się by wykonana z kryształu przechodzącego przed jej wizję.
- Wszystko w porządku, kapitanie. – Usłyszał Jamison zza pleców Laurel. – Może patrzeć.
Strażnicy z dzidami odeszli, a Laurel zastanawiała się przez moment, czy ją oczy nie mylą. Ale nie, pod kątem prostym do złotego wejścia znajdowały się inne bramy. Laurel szła dalej, dopóki nie doszła do czterech bram, zakończonych mocnymi słupkami, które Laurel rozpoznała u innych. Każdy słupek był zakończeniem dwóch kończyn, sąsiednich bram, tworząc idealny kwadrat wokół strasznej ciemności, zawzięcie tkwiącej za nimi, pomimo faktu że ona powinna być zdolna słusznie spojrzeć przez skupiska wartowniczek, stojących po pozostałych stronach.
- Nic nie rozumiem. – Powiedziała Laurel podchodząc znów do Jamisona.
- Twoja brama nie jest tylko jedna. – Odrzekł z uśmiechem.
Laurel niewyraźnie przypomniała sobie rozmowę z Tamanim o czterech bramach. Gdy cała uszkodzona i posiniaczona, poszła do niego po kąpieli w rzece Checto, zafundowanej przez trolle.
- Cztery bramy. – powiedziała cicho, wracając myślami do niemiłego wspomnienia z przeszłości.
- W cztery strony świata. Jeden krok może zaprowadzić cię do domu, do Japońskich gór, na Szkockie wyżyny, lub do ujścia Nilu w Egipcie.
- To jest niesamowite. – Powiedziała Laurel, wpatrując się w bramę. Bramy? – Tysiące mil w jednym kroku.
- To najbardziej narażone miejsce w Avalonie. – Powiedział Jamison. – - Pomysłowe, nie sądzisz? Duży wyczyn. Bramy skonstruował król Oberon, ich powstanie zapłacił swoim życiem. Ale to królowa Isis maskowała je po drugiej stronie, zaledwie kilkaset lat temu.
- Egipska bogini. – Zapytała Laurel z trudem nabierając tchu.
- Tylko nazwa pochodzi od bogini. – Powiedział Jamison uśmiechając się. – Aż chcielibyśmy wierzyć inaczej, ale nie wszystkie z głównych postaci naszej historii to wróżki. Przyjdź mój Am Fear-Faire* będziemy się martwić, jeśli spóźnimy się zbyt długo.
- Twoje co?
Spojrzał na nią wzrokiem, jak na przesłuchaniu. Dziwnie smutny.
- Am Fear-Faire. – Powtórzył. – Mam opiekuna, który spędza ze mną cały mój czas.
- Dlaczego?
- Ponieważ jestem zimową wróżką.
Jamison szedł powoli w dół, zdaje się że ważył słowa, mówiąc:
- Nasze dary są najrzadsze wszystkich darów wróżek, więc mamy zaszczyt. My tylko możemy otworzyć wrota, więc są chronione. Avalon był i jest podatny na naszą moc, więc nie wolno nam być zagrożony przez wroga, z wielką mocą.
- Przychodzi wielka odpowiedzialność? – Laurel zakończyła.
- Kto cię tego nauczył? – Spytał, uśmiechając się do niej.
Laurel wstrzymała się, zmieszana.
- Uh, Spider-Man? – Powiedziała słabo.
- Przypuszczam, że niektóre prawdy są naprawdę uniwersalne. – Jamison śmiał się, jego głos odbił się echem od wielkich kamiennych murów. Potem się orzeźwił. – My, zimowe wróżki, możemy używać często to zdanie. Brytyjczyk, Król Artur powiedział, że po byciu światkiem straszliwej zemsty trolli, wziął na Camelot. On zawsze wierzył że zniszczenia to była jego wina, że mógł temu zapobiec.
- A mógł? – Spytała Laurel.
Jamison skinął głową do dwóch strażników, którzy stali po obu stronach ogromnych, drewnianych drzwi, które prowadziły przez ścianę.
_____________________________________________
Am Fear-Faire* - z angielskiego na polski – Ranna Strach-Wróżka., lub strach-wróżka
- Raczej nie. – Powiedział do Laurel. – Ale to jest dobre przypomnienie.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie, i wszystkie myśli uciekły z głowy Laurel, ona i Jamison wyszli z pomieszczenia, wchodząc na zbocze wzgórza.
Piękna rzeka Verdant płynęła, w miarę widząc każdy kierunek. Czarne ścieżki, przecinane przez masę drzew, przeplatane długimi, kwiecistymi łąkami i tęczowym gronem czegoś, czego Laurel nie potrafiła zidentyfikować, wyglądały jak gigantyczne balony, w każdym możliwym kolorze, siedząc na ziemi i musując jak banki mydlane. Dalej w dole, w pierścieniu, pojawiały się rozszerzając się na drodze wokół podstawy wzgórza, były dachy domków. Laurel nie mogła się napatrzeć na kolorowe, poruszające się kropki, które, jak przypuszczała, były innymi wróżkami.
- Są ich tysiące. – Powiedziała Laurel, nie całkiem zdając sobie sprawę że mówi na głos.
- Oczywiście. – Odrzekł Jamison, z wesołym zabarwieniem głosu. – - Prawie cały ten gatunek żyje właśnie tutaj. – Obecnie jest nas tutaj ponad osiemdziesiąt tysięcy. – Urwał. – Choć to brzmi penie bardzo licho w porównaniu do ludzi, wokół których żyjesz.
- Nie. – Powiedziała szybko Laurel. – To znaczy, wiem że o wiele więcej jest ludzi, ale i tak nie wyobrażałam sobie nigdy tylu wróżek w jednym miejscu. To było dziwne, stwarzało u niej zarówno uczucia normalne, jak i bardzo nieznaczne. Oczywiście poznała już inne wróżki : Jamisona, Tamaniego, Shara, straże dostrzegała od czasu do czasu. Ale myśl o tysiącu tysiącach wróżek, była niemal przytłaczająca.
Ręka Jamisona dotknęła malutkiego punkcika na jej plecach.
- Nie będzie innego dnia na zwiedzanie. – Powiedział cicho – Musimy iść do Akademii.
Laurel poszła w dół za Jamisonem, wzdłuż obwodu kamiennego muru. Kiedy szli przy zaokrąglonej stronie działki, Laurel miała żmudny wzrok i znów złapała oddech w gardle. Przeszli około ćwiartkę mili w górę łagodnego zbocza, ogromna wieża róż znowu pojawiła się w panoramie, wystając ze środka rozciągającego się prosto budynku Jane Eyre.
To nie wyglądało jak pałac, bardziej przypominało okazałą bibliotekę, same kwadratowe, szare kamienie i strome boisko na poddaszu. Masywne okna zdobiły każdą ścianę, a okna na poddaszu rozbłyskiwały pomiędzy żwirowymi słupkami, jak kryjówki prawdziwych pryzmatów. Każda powierzchnia była obwiązana pnączem, rama z kwiatów, dotknięte przez liście, lub w inny sposób okryte roślinami niezliczonych gatunków. Parę słów Jamisona rozwiązało pytanie Laurel, które było zbyt zaskakujące, by je zadać. Wskazał ręką w kierunku budowli i powiedział.
- Akademia Avalon.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Clary93
Dołączył: 24 Sie 2010
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Śro 23:52, 25 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Dzięki Niedobra Laurel - jak mogła tak długo nie przyjeżdżać do Tamaniego i wybrać tego Dawida - tfu
Dobry był tekst "Skąd to znasz?" "Ze Spidermana"
No i ciekawe, po co Lauren ma być w tej Akademii Avalon. Ma się uczyć bycia wróżką, robienia eliksirów, czy coś?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aprilynne
Administrator
Dołączył: 17 Sie 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Avalon Płeć:
|
Wysłany: Czw 21:35, 14 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Uwaga! Uwaga! Jest drugi rozdiał! Ale już nie mojego tłumaczenia. Znaleziony na stronie pozmierzchu.pl :
2
W drodze do Akademii Laurel dojrzała pomiędzy drzewami jakiś inny budynek. Na szczycie wysokiego wzgórza, nieco wyższego od wieży Akademii, widać było zniszczony zamek. Dziewczyna zmrużyła oczy; nie, „zniszczony” to jednak niezbyt adekwatne słowo. Zamek wyraźnie się rozpadał i tylko zielone pnącza oplatały biały marmur, jakby spinając mury i trzymając je razem. Ponad budynkiem rozpościerał się baldachim gałęzi potężnego drzewa, rzucając cień na połowę gmachu.
– Co to jest? – zapytała Laurel, kiedy ujrzała zamek po raz drugi.
– To Pałac Zimowy. Moje mieszkanie.
– Jest bezpieczny? – zapytała z powątpiewaniem.
– Oczywiście, że nie – odparł. – To jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w całym Avalonie. Ale ja tam jestem bezpieczny, a także pozostali mieszkańcy.
– Nie rozpadnie się? – zapytała, przyglądając się narożnikowi wyglądającemu jak gorset spięty miedzianozieloną tasiemką.
– Ależ nie. My, wróżki zimowe, utrzymujemy nasz pałac od ponad trzech tysięcy lat. Korzenie tej sekwoi rosną razem z zamkiem i tworzą całość z oryginalnym marmurem, z którego zamek zbudowano. Drzewo nigdy nie pozwoli na to, by zamek się rozpadł.
– A nie możecie po prostu zbudować nowego?
Jamison zamilkł na chwilę i Laurel zaczęła się martwić, że obraziła go tym pytaniem. Ale kiedy odezwał się ponownie, nie wyglądał na urażonego.
– Ten zamek to nie tylko dom – powiedział. – On chroni wiele rzeczy. Nie możemy ryzykować ich przenoszenia tylko ze względu na wygodę albo zaspokojenie próżności i postawienie jakiejś fikuśnej budowli. Od tego jest Akademia – dodał z uśmiechem, pokazując ręką szary kamienny budynek.
Laurel ujrzała teraz zamek z zupełnie innej strony: zamiast bezładnej plątaniny zieleni, jaką widziała jeszcze przed chwilą, teraz dostrzegała porządek i organizację w pnączach spinających mury. Staranne klamry w narożnikach, sieć korzeni oplatających dużą połać ściany – rzeczywiście, drzewo stało się częścią zamku. Albo – w zależności od tego, jak na to patrzeć – zamek stał się częścią drzewa. Cała budowla spoczywała spokojnie w objęciach rozłożystych korzeni sekwoi.
Za kolejnym zakrętem Laurel ujrzała coś, co początkowo wydawało jej się żelaznym parkanem, ale bliższe spojrzenie ujawniło, że jest to żywy twór. Gałęzie gięły się i okręcały wokół siebie, tworząc skomplikowane zawijasy, przypominające jakieś niezwykle fikuśne drzewko bonsai. Wejścia strzegło dwóch strażników: mężczyzna i kobieta, ubrani w specjalne jaskrawoniebieskie zbroje z błyszczącymi hełmami na głowach. Oboje ukłonili się nisko Jamisonowi i otworzyli bramę.
– Chodź – powiedział Jamison, widząc, że Laurel zawahała się przy wejściu. – Czekają na ciebie.
Wokół Akademii panowała krzątanina. Kilkanaście wróżek pracowało w ogrodzie. Niektóre miały na sobie delikatne, powłóczyste szaty albo jedwabne spodnie i trzymały w rękach książki. Inne, ubrane w ręcznie tkaną bawełnę, przekopywały ziemię albo obcinały żywopłoty. Jeszcze inne zrywały kwiaty, przeszukując gęste krzewy w poszukiwaniu idealnych okazów. Kiedy przechodzili obok nich, wróżki odrywały się od pracy i kłaniały nisko, a przynajmniej pochylały głowy z szacunkiem.
– Czy one… – Laurel czuła się bardzo głupio, zadając to pytanie. – Czy one mnie się kłaniają?
– Całkiem możliwe – odparł Jamison. – Ale podejrzewam, że przede wszystkim jednak mnie.
Niedbały ton głosu Jamisona zaskoczył dziewczynę: najwyraźniej był przyzwyczajony do tego, że wszyscy traktują go z uniżeniem. Nawet się nie zatrzymywał przy kłaniających się wróżkach.
– Czy ja też powinnam była się ukłonić, kiedy podszedł pan do bramy? – zapytała niepewnym głosem.
– Ależ nie – odparł szybko. – Jesteś wróżką jesienną, więc kłaniasz się tylko królowej. W zupełności wystarczy, jeśli tylko skiniesz lekko głową.
Laurel szła w milczeniu zupełnie zdezorientowana. Przyglądała się mijanym wróżkom, tylko nieliczne ograniczyły się do skinienia głową. Wróżki odwzajemniały jej spojrzenie, ale nie była pewna, jak powinna interpretować ich miny. Niektóre wydawały się zaciekawione, inne patrzyły na nią z niechęcią; wyrazów twarzy niektórych nie potrafiła rozszyfrować. Opuściła wstydliwie głowę i przyspieszyła, by dotrzymać kroku Jamisonowi.
Kiedy doszli do imponujących drzwi wejściowych, portierzy otworzyli je, a Jamison wprowadził ją do przestronnego hallu z sufitem w postaci szklanej kopuły. Promienie słońca prześwitywały przez szyby i pozwalały żyć setkom roślin w doniczkach ozdabiających pomieszczenie. Panował tu mniejszy ruch niż w ogrodzie, ale i tak kilka wróżek siedziało na kanapach i przy małych biurkach z książkami w dłoniach.
Starsza wróżka – „ale nie tak wiekowa jak Jamison”, pomyślała Laurel, chociaż z wróżkami nigdy nie wiadomo – podeszła do nich i pochyliła głowę.
– Miło mi cię widzieć, Jamisonie – powiedziała i uśmiechnęła się do Laurel. – A to, jak rozumiem, jest Laurel. Ależ się zmieniłaś!
Dziewczyna zdumiała się tym stwierdzeniem, ale przypomniała sobie, że przecież zanim znalazła się u swoich rodziców, przez siedem lat mieszkała w Avalonie. To, że ona nikogo nie pamiętała, nie znaczy, że jej też nikt nie rozpoznawał. Było jej dziwnie niezręcznie ze świadomością, że wiele mijanych wróżek pamiętało przeszłość, której ona nigdy nie będzie pamiętać.
– Jestem Aurora – przywitała się starsza wróżka. – Uczę nowicjuszy, którzy są zarówno przed, jak i w tyle za tobą – zaśmiała się, jakby był to tylko przez nią rozumiany dowcip. – Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju. Trochę go odświeżyliśmy – wymieniliśmy to, z czego wyrosłaś, ale reszta czekała bez zmian na twój powrót.
– Mam tu pokój? – zapytała Laurel, zanim zdołała się powstrzymać.
– Oczywiście. – Aurora nawet się nie obejrzała. – To twój dom.
„Dom?”. Laurel rozejrzała się po surowym hallu, obiegła wzrokiem wymyślne poręcze wzdłuż krętych schodów, błyszczące okna i świetliki. Czy to naprawdę był kiedyś jej dom? Wyglądał zupełnie obco – i czuła się w nim obco. Obróciła się do tyłu, gdzie szedł Jamison, ale nie zauważyła, żeby się rozglądał dookoła. Jego Zimowy Pałac był zapewne jeszcze bardziej olśniewający.
Kiedy znaleźli się na trzecim piętrze, stanęli przed korytarzem pełnym ciemnowiśniowych drzwi. Na każdych widniało imię, namalowane połyskliwą, pełną zawijasów czcionką. Mara, Katia, Fawn, Sierra, Sari. Aurora przystanęła przed drzwiami, na których wyraźnie było napisane: Laurel.
Laurel poczuła ucisk w gardle, a kiedy Aurora chwyciła za klamkę, by otworzyć drzwi, czas wydawał się stanąć w miejscu. Wreszcie drzwi otworzyły się bezszelestnie ponad miękkim, kremowym dywanem i ukazał się pokój z jedną ścianą przeszkloną od góry do dołu. Z pozostałych ścian, od sufitu aż do podłogi, zwieszała się jasnozielona satynowa tkanina. Ponad połową pomieszczenia widniał świetlik, oświetlający ogromne łoże pokryte jedwabną narzutą i otoczone zasłonkami tak cienkimi, że szeleściły w delikatnym powiewie ciągnącym od drzwi. Całości dopełniało skromne, ale solidne umeblowanie: biurko, toaletka i szafa. Laurel weszła do środka i rozejrzała się powoli po pokoju, szukając czegoś znajomego, co sprawiłoby, że poczułaby się jak u siebie w domu.
Chociaż był to jeden z najpiękniejszych pokoi, jakie widziała, nic w nim nie wyglądało znajomo. Żadnego wspomnienia, żadnego znajomego przedmiotu. Poczuła rozczarowanie, ale kiedy zwróciła się do Jamisona i Aurory, próbowała je ukryć.
– Bardzo dziękuję – powiedziała z nadzieją, że jej uśmiech nie wyglądał na wymuszony. Czy to miało jakieś znaczenie, że nic z tego nie pamiętała? Była tu teraz i to było najważniejsze.
– Zostawię cię, żebyś mogła się rozpakować i odświeżyć – powiedziała Aurora, po czym obiegła wzrokiem top i dżinsowe spodenki Laurel. – W Akademii możesz nosić, co ci się podoba, ale jednak ubrania, jakie znajdziesz w szafie, powinny być wygodniejsze. Te… pantalony… które masz na sobie – ta tkanina wygląda na okropnie niewygodną.
To mówiąc, Aurora wyprostowała się, z tyłu bowiem rozległ się stłumiony śmiech Jamisona.
– Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, tu jest dzwonek – wskazała wróżka. – Nasz personel jest na twoje usługi. Przez najbliższą godzinę masz czas wolny, a potem przyślę nauczyciela, żebyś mogła rozpocząć lekcje.
– Już dzisiaj? – zapytała Laurel nieco głośniej, niż zamierzała.
Wzrok Aurory spoczął na Jamisonie.
– Jamison oraz sama królowa poinstruowali nas, żebyśmy maksymalnie wykorzystali czas, jaki spędzisz w Akademii. Niestety, nie jest on zbyt długi.
Laurel skinęła głową, czując podekscytowanie i jednocześnie zdenerwowanie.
– Dobrze – odparła. – Będę gotowa.
– W takim razie zostawiam cię samą. – Aurora odwróciła się i spojrzała na Jamisona. Ten jednak skinął jej dłonią.
– Zostanę jeszcze przez chwilę, zanim wrócę do pałacu.
– Oczywiście – odparła, po czym skinęła głową i wyszła.
Jamison stał w progu i mierzył wzrokiem pokój. Kiedy odgłos kroków Aurory ucichł w oddali, odezwał się ponownie.
– Nie byłem tu od czasu, kiedy trzynaście lat temu odprowadzałem cię do świata ludzi – powiedział i spojrzał na Laurel. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko tempu pracy, jakie od razu ci narzucamy. Mamy tak mało czasu.
– Nie – pokręciła głową. – Tylko… mam tyle pytań.
– Większość z nich będzie musiała poczekać – odparł Jamison z uśmiechem, który złagodził nieco jego słowa. – Czas, jaki spędzisz w Akademii, jest zbyt cenny, aby tracić go na rozmowy o zwyczajach panujących w Avalonie. Będziesz miała mnóstwo lat, żeby to wszystko poznać.
Laurel pokiwała głową, chociaż nie była pewna, czy się z tym zgadza.
– A zresztą – dodał Jamison z chytrym błyskiem w oku – twój przyjaciel Tamani z pewnością z ochotą odpowie na każde twoje pytanie.
– Kiedy znowu pana zobaczę? – zapytała, gdyż Jamison odwrócił się, żeby wyjść z pokoju.
– Przyjdę po ciebie za osiem tygodni. Będziemy mieć wtedy czas, żeby porozmawiać – obiecał, po czym pożegnał się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi i zostawiając Laurel z poczuciem wielkiego osamotnienia.
Dziewczyna stanęła na środku pokoju i zaczęła obracać się wkoło, próbując objąć całość wzrokiem. Nie pamiętała tego miejsca, ale czerpała pewną otuchę z faktu, że jej gust aż tak bardzo się nie zmienił. Zielony był zawsze jej ulubionym kolorem i przedkładała prostotę nad zdobienia i skomplikowane wzornictwo. Baldachim był może nieco dziecinny, ale przecież wybrała go bardzo dawno temu. Otworzyła szuflady i znalazła kartki sztywnego papieru, kubeczki z farbami, pióra i zeszyt podpisany jej imieniem. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że podpis wygląda znajomo, bo wyszedł spod jej własnej dziecięcej ręki. Drżącymi dłońmi otworzyła zeszyt na pierwszej stronie. Widniała tam lista łacińskich słów – zapewne nazw roślin. Przekartkowała zeszyt do końca i przekonała się, że dalej zawiera mniej więcej to samo. Nie rozpoznawała nawet słów we własnym języku i ogromnie ją frustrowała świadomość, że w wieku siedmiu lat miała większą wiedzę niż teraz, w wieku lat szesnastu. „Albo dwudziestu – poprawiła się w myślach – czy też ile mam obecnie lat”. Starała się nie myśleć za bardzo o swoim wieku, gdyż przypominało jej to tylko, że straciła pamięć o siedmiu latach życia w królestwie wróżek. Czuła się szesnastolatką i jeśli o nią chodziło, tyle właśnie miała lat. Odłożyła zeszyt i wstała, żeby zajrzeć do szafy.
W środku wisiało kilka letnich sukienek, parę spódnic do kostki uszytych z lekkiego, zwiewnego materiału. W szufladach poukładano bluzki w stylu rustykalnym oraz dopasowane topy z krótkim rękawem. Laurel potarła materiał o policzek, napawając się jego aksamitnością. Przymierzyła kilka ubrań, po czym zdecydowała się na jasnoróżową sukienkę i rozpoczęła dalszą eksplorację pokoju. Nie zaszła jednak daleko, gdyż widok z okna sprawił, że oniemiała. Ujrzała największy ogród kwiatów, jaki kiedykolwiek widziała: rzędy kwitnących roślin każdej możliwej barwy rozciągały się w dole, tworząc kaskadę kolorów niemalże tak wielką, jak cały ogród przed wejściem do Akademii. Oparła palce na szybie, próbując objąć wzrokiem cały kwiecisty dywan. Pomyślała, że szkoda, iż pokój z tak przepięknym widokiem stał pusty przez ostatnie trzynaście lat.
Pukanie do drzwi przestraszyło ją nieco, ale podbiegła szybko, by je otworzyć, poprawiając po drodze sukienkę i fryzurę.
– Domyślam się, że to ty jesteś Laurel – powiedział wysoki mężczyzna o głębokim, aksamitnym głosie. – Nie zmieniłaś się aż tak bardzo.
Zaskoczona Laurel wpatrywała się w przybysza w milczeniu. Miała przecież zdjęcia z dzieciństwa – zmieniła się nie do poznania!
Mężczyzna miał na sobie lniane rozszerzane spodnie i ciemnozieloną koszulę z jedwabiu, otwartą na piersiach w sposób absolutnie niezmysłowy. Laurel przypomniała sobie swoje upodobanie do noszenia bluzek bez rękawów, by wystawić fotosyntetyczną skórę na słońce, i uznała, że to podobna zasada. Przybysz wyglądał bardzo oficjalnie, ale z oficjalnością jego wyglądu kolidował brak butów i skarpetek.
– Nazywam się Yeardley i jestem profesorem uczącym podstaw. Mogę wejść? – zapytał, skłaniając głowę.
– Och, oczywiście – zaczerwieniła się i otworzyła szerzej drzwi.
Profesor Yeardley wmaszerował do środka, a tuż za nim wkroczyła jakaś wróżka.
– Tutaj – powiedział, wskazując na biurko Laurel. Wróżka położyła na blacie stertę książek, ukłoniła się nisko obojgu, po czym wycofała się do drzwi, obróciła i ruszyła korytarzem.
Laurel odwróciła się do profesora, który cały czas na nią patrzył.
– Wiem, że Jamison chciałby, żebyś od razu zaczęła naukę, ale szczerze mówiąc, nie mogę nawet wprowadzić podstaw, jeśli nie będzie na czym oprzeć naszej wiedzy.
Laurel otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zrozumiała, że to wszystko ją przerasta, i z powrotem je zamknęła.
– Przyniosłem ci tu najbardziej podstawowe i niezbędne informacje, bez których nie możemy rozpocząć nauki. Sugeruję, żebyś zaczęła od razu.
Wzrok Laurel spoczął na stosie książek.
– To wszystko? – zapytała.
– Nie. To dopiero połowa. Kiedy skończysz, dostarczę ci drugą część lektur. Uwierz mi, to najmniejsza ilość z możliwych – powiedział nauczyciel i spojrzał na kartkę, którą wyjął z przewieszonej przez ramię torby. – Jedna z naszych akolitek – to poziom, na którym byłabyś teraz w bardziej sprzyjających okolicznościach – wyjaśnił, podnosząc wzrok – zgodziła się zostać twoją opiekunką. Będzie dostępna przez cały dzień, a ponieważ wyjaśnianie podstaw nie sprawi jej kłopotu, możesz śmiało ją wykorzystywać. Mamy nadzieję, że wystarczą ci nie więcej niż dwa tygodnie na nadrobienie tego wszystkiego, co zapomniałaś od czasu opuszczenia Avalonu.
Laurel stała z zaciśniętymi pięściami, niczego nie pragnąc bardziej, jak rozpłynięcia się w powietrzu.
– Ma na imię Katia – ciągnął Yeardley, nie zważając zupełnie na jej reakcję. – Przypuszczam, że wkrótce ci się przedstawi. Nie pozwól, by jej towarzyska natura przeszkodziła ci w nauce.
Laurel kiwnęła sztywno głową, nie spuszczając wzroku ze stosu książek.
– W takim razie zostawiam cię z lekturami – powiedział profesor i obrócił się na gołej pięcie. – Kiedy wszystko przeczytasz, będziemy mogli zacząć lekcje – dodał i zatrzymał się w progu. – Twoja służba może mnie wezwać, kiedy już skończysz, ale nie wcześniej – dopóki nie przeczytasz wszystkiego dokładnie, nauka nie będzie miała sensu – to mówiąc, wyszedł bez pożegnania i zamknął za sobą drzwi. Głośny stukot wypełnił cichy pokoik Laurel.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i spojrzała na grzbiety starych woluminów. Podstawy zielarstwa, Geneza eliksirów, Leksykon roślin obronnych, Anatomia trolla. Ten ostatni tytuł wywołał grymas na jej twarzy.
Zawsze lubiła czytać, ale tych książek nie można było nazwać lekką lekturą do poduszki. Przeniosła wzrok ze sterty tomów na widok za oknem i zauważyła, że słońce zaczęło już swoją wędrówkę w dół nieba na zachodzie.
Westchnęła. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lauren
Wróżka Letnia
Dołączył: 09 Lip 2011
Posty: 266
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Avalon Płeć:
|
Wysłany: Śro 16:38, 20 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Swietne tłumaczenia. Tak z nudów tu zajrzałam. Ciekawe jaka będzie ostatnia częśc. Byleżeby dłuuuuuuuuuga.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Edyta
Dołączył: 18 Sie 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Avalon Płeć:
|
Wysłany: Czw 14:09, 18 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Może ktoś posiadający Magię Avalonu byłby tak miły i zeskanowalby mi ją i wstawił chociażby na chomika ? Bardzo zależy mi na przeczytaniu kolejnej części, a te dwa rozdziały tylko narobiły mi smaczku ;p Niestety książki na razie nie kupię bo cienko u mnie z kasą w końcu wakacje ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|